Cześć!
Jakiś czas temu dostałam w swoje ręce książkę autora A.K.Lockwood Klątwa Upadłego miasta. Jest to całkowity debiut tego autora w świecie słowa pisanego, oprócz służbowych meili oczywiście. Dziś przedstawię Wam moją opinię na temat tej książki. Gotowi?
Czy zdarzyło Wam się kiedyś czytać zupełny debiut literacki? Ja miałam przyjemność byś świadkiem początków powieści pisanej przez mojego znajomego oraz sama próbowałam swoich sił w literaturze fantastycznej, mówiąc nieskromnie. Muszę przyznać, że debiuty literackie znacznie różnią się od książek znanych i poczytnych autorów. Moim zdaniem różnica widoczna jest już po pierwszych kartach lektury. Debiuty literackie, które miałam w rękach, miały w sobie trochę błędów językowych, stylistycznych czy rzeczowych, przez co czytając je, ma się wrażenie bliskości z autorem, wejścia w jego intymny, prywatny świat. To zupełnie inne przeżycie niż w przypadku powieści Kinga czy Sapkowskiego. Niemniej ciekawe.
O czym jest Klątwa Upadłego Miasta?
Akcja powieści Klątwa Upadłego Miasta ma miejsce 5 lat po zakończeniu wolny dwudziestoletniej, która doprowadziła kontynent do ruiny i sprawiła, że królestwa zerwały ze sobą wszelkie stosunki dyplomatyczne. Jesteśmy w mieście Braga, które niegdyś było handlowym centrum królestwa Merkusji, a dziś jest pełne łotrów i oprychów. W Bradze poznajemy Angusa – głównego bohatera powieści, śmiałka i protagonistę, byłego oficera elitarnej jednostki zwiadowczej, który wykorzystując zdobyte w armii umiejętności, realizując drobne zlecenia od mieszkańców. Tym razem trafia na ofertę, która powoli, ale sukcesywnie wywraca jego życie do góry nogami i wciąga w wir walk tajemniczych frakcji. Zaciekawieni?
Moja opinia o książce
Tak jak wspomniałam, czuć, że książka pisana jest przez osobę, która jeszcze niezbyt pewnie stąpa po literackich meandrach, niemniej jest ona bardzo ciekawa, wciągająca, a sama końcówka naprawdę zaskakująca! Podobały mi się sceny walki, bo były bardzo dynamiczne i w ich trakcie aż czytało się szybciej 🙂 W wielu książkach fantasy trafia się na moce magiczne czterech żywiołów i w tym przypadku było podobnie, zabrakło jednak magii ziemi.
W książce bardzo brakowało mi rozwinięcia informacji o magach władający przeróżnymi mocami oraz o zmiennokrwistych, a bardzo na to liczyłam. Przeszkadzały mi też pewne powtarzające się sformułowania, które za każdym razem wybijały mnie z opisanego w książce klimatu. Obok chędożonego moczymordy nie pasowało mi pro- i antagonista oraz wszędobylski śmiałek (może dlatego, że słysząc to słowo, widzę raczej hardcerza niż rycerza). Niektóre zdania w powieści są moim zdaniem zbyt dosłowne, jakby autor upewniał się, czy aby na pewno jesteśmy razem z nim w świecie fabularnym. Przeszkadzało mi również to, że większość postaci miała imię na literę A, B, więc miało się wrażenie, jakby autor wziął je z jakiegoś spisu imion.
Jednak na szczęście minusy nie przykrywają plusów, a książkę czytało się bardzo przyjemnie. Zakończenie sprawiło, że miało się wrażenie, że historia nie jest zakończona, więc możemy liczyć na część 2. Oby!
Powodzenia Panie A. K. Lockwood!