Książka Grzebielec autorstwa Fredrika P. Wintera to thriller psychologiczny o seryjnym mordercy, którego pochłonęła otchłań zła. W recenzji nie obyło się niestety bez ujawnienia wielu ukrytych pomiędzy słowami szczegółów, więc jeśli wolicie przeczytać książkę z zapartym tchem, dojdźcie do jej ostatniej strony jeszcze przed przeczytaniem tego, co o niej myślę.
Akcja Grzebielca toczy się powoli, aż zaczniemy czuć zapach ziemi, a na ramionach pojawią się ciarki na myśl o glistach i robakach czających się w głębinach wilgotnej stęchłej gleby. Sprawia to niestety, że akcja thrillera jest dość przewidywalna i wielu rzeczy możemy się spodziewać szybciej, niż byśmy tego chcieli. Grzebielec jest niestety bardziej oczywisty, niż chciałoby się oczekiwać, a wszystkie przypuszczenia okazują się niestety ślepym zaułkiem. Kiedy redaktorka wydawnictwa dostaje w swoje ręce ubrudzony w ziemi maszynopis książki Ja jestem Grzebielec podpisany przez Jana Apelgrena, wszystko staje się jasne, a nazwisko seryjnego mordercy wraz z przyznaniem się do winy mamy podany na tacy. Mimo jawnego przyznania do winy nie można jednak skazać mężczyzny, który nie dość, że zaginął, to po wydaniu książki stał się już prawnie uznany za zmarłego – i to na zlecenie samej redaktorki wydawnictwa. Czy to sam Jan Apelgren zabija czy jego przyznanie się do winy jest tylko manipulacją ukrywającą prawdziwego sprawcę okrutnych zbrodni.
Grzebielec – thriller pełen domysłów
Choć zbrodnie seryjnego zabójcy wydają się okrutne, to mam wrażenie, że w książce brakowało tak zwanego „mięsa”, a akcja finałowa była krótka, zwięzła i treściwa. Niemal do samego końca nie wiadomo było, co Grzebielec zrobił ze zwłokami swoich ofiar, więc makabryczne opisy zwłok pojawiały się jedynie przy ich odnalezieniu (choć same opisy nie były tak masakryczne, jak spodziewałabym się po psychologicznym thrillerze). Chciałoby się przeczytać książkę Jana Apelgrena Ja jestem Grzebielec, żeby uzupełnić sobie, co bardziej drastyczne fragmenty morderstw, czego Fredrik P. Winter nam oszczędził. Można zatem powiedzieć, że jest to kryminał domysłów, dla fanów lekkiej grozy.
Muszę przyznać, że finał Grzebielca nie zaskoczył mnie zupełnie. Mimo to miałam ochotę doczytać książkę do końca, aby potwierdzić, że moje podejrzenia się ziszczą. Autor postawił nam na drodze zaledwie kilku podejrzanych w tej sprawie, więc łatwo było wydedukować, kto właściwie zabija. Dwóch mężczyzn, których podejrzewałam od początku, było związanych z służbami śledczymi, więc możliwy zwrot akcji na koniec powieści wydawał się bardzo ciekawy i nieco miałam nadzieję, że jednak jeden z nich popełnił tę okrutne zbrodnie. Jednym z podejrzanych osób był według mnie również Jesper, ponieważ pracował w wydawnictwie, miał pisarskie zakusy, a do tego wpadł w załamanie nerwowe akurat chwilę po ujawnieniu rękopisu Ja jestem Grzebielec. Czy był to jedynie przypadkowy zbieg okoliczności?
Grzebielec to jedna z książek, której fabuły można się spodziewać. Już na pierwszych jej stronach założyłam, że Grzebielec ma coś wspólnego z drenażem piwnic – prowadzi firmę budowlaną lub jest jej pracownikiem. Kolejne strony czytałam w oczekiwaniu na potwierdzenie mojej teorii. Szukałam mordercy spośród znanych bohaterów, jednak krył się on w najbardziej oczywistym miejscu. Nie, nie jestem Sherlockiem Holmsem, to autor kieruje myśli czytelnika w wybrane przez siebie miejsce, wodząc nas za nos. Bo to, że morderca związany jest z drenażem piwnic nie jest szczegółem zatajonym. Wręcz przeciwnie. Zagadką jest natomiast to, co morderca robi z ciałami swoich ofiar? Czyżby stawały się częścią piwnicznego drenażu?
Im dłużej czytałam tę książkę, tym bardziej miałam wrażenie, że czytałam już coś podobnego. Dejavu mnie nie opuszczało. Bankrutujące wydawnictwo, zaginiony pisarz, drapiąc w ścianę potwory z podziemi. Czy już wcześniej czytałam coś podobnego? Czyżby Grzebielec kojarzył mi się z thrillerem Misery Stephana Kinga, a może Cień wiatru Carlosa Ruiza Zafóna? Trudno mi powiedzieć.
Thiller psychologiczny Grzebielec Fredrika P. Wintera zostawia nas z odpowiedzią na temat tego kim był seryjny sprawca, jednak z szeregiem innych pytań. Czy zabicie osoby uznanej za zmarłą to również morderstwo? Czy Apelgren zupełnie zwariował i stał się jednym z potworów, które sam stworzył? Dlaczego napisał książkę, która stała się jego jawnym przyznaniem do winy? A może to nie on stworzył potwory mieszkające w ziemi, a to nie stworzyły jego?
Na koniec pojawia się jeszcze jedno pytanie, czy Ja jestem Grzebielec to jedyna kryminalna autobiografia na półkach sklepów z książkami? Czy między powieściami Agathy Christie, Grahama Mastertona a Jo Nesbo leżą książki oparte o faktach, pisane przez samych zbrodniarzy i seryjnych zabójców? Tego się prawdopodobnie nie dowiemy.
Książkę miałam okazję przeczytać, dzięki współpracy ze Sztukater.pl, gdzie również możecie przeczytać moje recenzje wydawnicze.
A Wy, czytaliście już thiller Grzebielec? A może możecie polecić inny wciągający thiller psychologiczny?
Dajcie znać w komentarzach
Agnieszka