„Śmierć na żywo” autorstwa Janusza Kostucha to głęboko poruszająca opowieść o człowieku, który świadomie staje się ofiarą swojego losu. To książka pełna goryczy, refleksji i pytań o granice ludzkiej wytrzymałości, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Bohater wybiera dramatyczną drogę, by odpowiedzieć na pytanie: czy można umrzeć za życia?
Główny bohater, zniszczony przez rozwód, traci nie tylko dom i majątek, ale również chęć życia. Czytając, trudno oprzeć się myśli, że to on sam wpędził siebie w kozi róg, jednocześnie obwiniając rodzinę za to, że nie dostrzega jego cierpienia i powolnego umierania. Wszedł w rolę ofiary i przestał walczyć – te słowa zdają się kluczem do zrozumienia jego tragicznej historii.
Kiedy walka o życie staje się walką o śmierć
Zamiast odbudowywać życie, bohater decyduje się na śmierć, która jest zarówno fizyczna, jak i emocjonalna. Znika z życia bliskich, zaszywając się w swoim samochodzie – jedynym, co pozostało mu po rozwodzie. Samochód staje się miejscem jego odosobnienia, a zarazem więzieniem. Bohater nie ma domu, bo doskonale zadbała o to jego była żona, zabierając mu niemal wszystko w trakcie rozwodu. To właśnie ten wehikuł, zaparkowany pod domem, który kiedyś był jego, prowadzi go w podróż między życiem a śmiercią.
Janusz Kostuch precyzyjnie opisuje proces powolnego wyniszczania ciała bohatera. Powoli, organizm nie otrzymując składników odżywczych ani płynów, zaczął pożerać sam siebie, a mężczyzna niknął w oczach i było go coraz mniej samego w sobie. To bolesna i dosłowna metafora tego, co dzieje się z człowiekiem, który pozwala, by życie z niego uleciało. Kostuch nie boi się realistycznych opisów, które mogą wstrząsnąć czytelnikiem.
Czy bohater miał wybór?

Kostuch stawia to pytanie, jednocześnie pozostawiając odpowiedź czytelnikowi. Czy mógł stanąć na nogi i żyć dalej mimo rozwodu i utraty majątku? Mógł, ale czy tego chciał? Właśnie w tej niejasności tkwi siła powieści – nie ocenia, lecz skłania do refleksji. Wydaje się, że jego śmierć jest decyzją, choć podjętą w stanie głębokiej depresji i rozpaczy.
Szczególną uwagę zwraca brutalna obojętność otoczenia. W jednej z najmocniejszych scen czytelnik zastanawia się, jak trzeba być pełnym nienawiści, aby w styczniowe noce pozwolić byłemu, ale jednak mężowi na przebywanie w samochodzie w chłodzie i niewygodzie. Jest to oskarżenie nie tylko wobec rodziny bohatera, ale też społeczeństwa, które często nie dostrzega ludzkiej tragedii. Kostuch wskazuje na znieczulicę, która może być cichym wspólnikiem tragedii.
„Śmierć na żywo” zmusza do zadania pytania, dlaczego bohater nie spróbował wyjść z tego stanu. Przecież mógł wstać, wyjść z samochodu, odjechać. Ale Kostuch przypomina, że czasami brak jest celu, do którego można by się udać. Bohater widział blisko ciepły kąt, żonę, wnuka, rodzinę – ale wszystko to było już dla niego obce, choć jeszcze niedawno stanowiło jego życie. Narracja Kostucha w mistrzowski sposób ukazuje kontrast między tym, co jest na wyciągnięcie ręki, a emocjonalnym dystansem, który sprawia, że nawet ciepły dom staje się niedostępny. Autor pozwala czytelnikowi wniknąć w psychikę bohatera, zrozumieć jego motywy, choć niekoniecznie je usprawiedliwiać.
Książka Janusza Kostucha to surowy i przejmujący obraz autodestrukcji. Jej siłą jest nie tylko dramatyczny temat, ale też styl – oszczędny, a jednocześnie niezwykle sugestywny. To powieść, która pozostaje w pamięci na długo i każe zastanowić się nad własnym spojrzeniem na ludzi, którzy wydają się „przegrani”. „Śmierć na żywo” to przestroga, refleksja i poruszająca historia o samotności, która może być gorsza od śmierci. W tej książce każdy szczegół, od mroźnych styczniowych nocy po symbolikę samochodu jako miejsca przejścia, ma swoje znaczenie.
Książkę miałam okazję przeczytać, dzięki współpracy ze Sztukater.pl, gdzie również możecie przeczytać moje recenzje wydawnicze.

A Wy, co myślicie o książce? Czy śmierć głównego bohatera w ogóle miała sens? Czy miał szansę żyć dalej?
Dajcie znać w komentarzach
Agnieszka